poniedziałek, 2 grudnia 2013

Sesje.. i co z tego?

Ostatnio zaczęłam interesować się coachingiem, a konkretnie jego częścią związana z życiem. Zaczęłam czytać w sieci, że jeśli chcę zająć się life coachem, muszę zacząć zmiany od siebie..a do tego powinnam mieć własnego coacha, który będzie mnie w tym wspierał. Ogólnie rzecz ujmując...coaching polega na zadawaniu odpowiednich pytań, na które osoba coachowana musi odpowiedzieć i dzięki tym odpowiedzią znajdzie rozwiązanie trapiącego problemu. Zaryzykowałam. Chciałam zobaczyć z czym to się je. Ceny są różne. Ja znalazłam dziewczynę, która za jedna sesje bierze prawie 150,-pln... Przy moim obecnym budżecie to dużo... A nawet bardzo dużo jak na rezultaty, a raczej to czego się dowiedziałam.

w-spodnicy.ofeminin.pl
Na pierwszej sesji dowiedziałam się, że mam w sobie baaaaardzo duzo nienawisci... Wiadomo do kogo oczywiście... Wyszło, że powinnam dać upust swoim emocjom i że powinnam robić coś dla siebie. Wymyśliłam fitness... Ponieważ mogę już ćwiczyć, bo w końcu zaczęłam tyć (dziś całe 57,5kg :)) więc doszłam do wniosku, że ćwiczę... Ale tak...szkoda mi kasy na fitness gdzieś w klubie skoro mam Skalpel Ewy Chodakowskiej na YouTube ;) i tak zostało. Staram się ćwiczyć... Udało mi się aż RAZ, ale ciągle o tym myślę i postanawiam co kawałek, że się ruszę :) - nie ćwiczę ze względu na brak czasu, a nie lenistwo.
Na drugiej sesji wyszło, co też już wiedziałam, że rodzice mnie ograniczają. Że cokolwiek chciałabym robić to oni zawsze znajdą coś przeciwko.
Mama potrafi opowiadać jak komuś powodzi się np.za granicą, ale nie chce słyszeć, żebym ja czy brat wyjechali. I większość idzie właśnie tym torem. Zawsze słyszałam, że któraś sąsiadka schudła więc i ja bym mogła... No teraz słyszę, że jestem za chuda...ale to chyba przyjemniejsze dla ucha. Teraz sąsiadka niech mnie dogoni :P
Więc zrezygnowałam z sesji...głównie ze względów finansowych, bo chętnie ciągnęłabym to dalej. Co prawda z innym coachem, bo z tym nie byłyśmy zgrane temperamentami - była dość flegmatyczna... A flegmatycy zazwyczaj mnie drażnią :/

Czy Was rodzice tez strofują albo strofowali w dzieciństwie? Macie na to jakiś lek? Oprócz wyprowadzki obecnie haha a jak radzicie sobie z nerwami? Ćwiczycie, rzucacie talerzami czy idziecie na stadion pokrzyczeć? :)

3 komentarze:

  1. Ja nie mieszkam z rodzicami, ale za to mąż potrafi mnie dobić swoimi tzw dobrymi radami. Ja od dwóch tygodni wzięłam się za siebie, dieta plus ćwiczenia i jak na razie daje radę codziennie ćwiczyć. Oczywiście po wczorajszym ważeniu usłyszałam od męża że mam nie liczyć ze co tydzień będą takie wyniki bo na początku schodzi woda z organizmu...oczywiście jak szłam na wizytę do dietetyka to też była obraza majestatu bo przecież tyle to on tez mi mógł powiedzieć..i co z tym robię? no cóż na szczęście papier i nożyczki są dość cierpliwe naprawdę sporo zniosą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś kompletnie ten coaching do mnie nie przemawia. Spotkałam się z tym już kiedyś i nie wydaje mi się, aby ktoś potrafił lepiej mnie określić, niż ja sama siebie. No ale może to związane jest z jakąś samoświadomością itd. Co do rodziców, to poniekąd też cierpię na ten syndrom. Niby sama decyduję o sobie, swoim życiu i Synku, ale często wyczuwam z ich strony jakieś naciski, którym się poddaję...świadomie zresztą. Czasem robię to tylko dlatego, że za wiele rzeczy jestem im wdzięczna i uważam, że chociaż z tego względu, mogę się poddać ich woli.
    Gorszy problem mam własnie, jeśli o nerwy chodzi. Najlepiej pomaga sprzątanie - kiedy coś układam, to i w głowie mi się układa. Ale gdy wpadam w furię, to już tylko fizyczne "wyżycie" działa, a nie zawsze potrafię furię przekształcić w chęć do fizycznego działania :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Nerwy, nerwy... Niestety, najlepiej chyba dziala na mnie kopniecie kilku klockow albo sciany. :)

    Co do rodzicow... Moj tata rzadko krytykuje to co robie. Za to matka... Ona mnie (i siostre) nie strofowala. To co robila podchodzilo bardziej pod znecanie sie psychiczne. Darla sie, wyzywala, ciagle podkreslala, ze jestesmy glupie, proste i bez gustu... Przy tym potrafi do dzis doskonale manipulowac naszym poczuciem winy i zawsze spowodowac, ze zastanawiamy sie czy moze rzeczywiscie jestesmy takie beznadziejne, a ona wspaniala matka, ktora tylko "chce dla nas dobrze", jak sama to ciagle podkresla... Coz... Ucieklam za ocean i nie zamierzam wracac, ale nawet wizyta na kilka dni w domu rodzinnym to dla mnie mordega, wracaja natychmiast stare "demony". Smutne ale wole spedzac urlop w Polsce u tesciow, chociaz to dla mnie obcy ludzie... :(

    OdpowiedzUsuń